...Herbaty
Administrator
Siedziałem w salonie przy kominku i czekałem. Minęło już pewnie sporo czasu. Spojrzałem na wskazówki dużego, zdobionego zegara ściennego. Fakt, upłynęły trzy godziny od momentu kiedy miała przyjść. Czy ona zawsze musi się spóźniać? One wszystkie chyba takie są. Ekstrawaganckie i dumne. A jak się potknie taka to robi minę, której się nie zapomina do końca życia.
Z nudów już wcześniej przygotowałem wszystkie składniki i zapakowałem je do woreczka tak jak kazała. Dała mi go specjalnie na tą okazję, żebym mógł niezauważenie przetransportować tą masę robaczków i innych niezbędnych śmieci.
- Pamiętaj! Wsadzaj po kolei każdy słoik. Najpierw wkładasz, potem odwracasz woreczek do góry dnem, żeby wszystko się ułożyło i następny. Nie zapomnij też o zapalniczce. Aha, i weź ten twój pistolet. Wiesz, jak by co. Ja załatwię resztę.
To niesamowite, że tak dużo mieści się w takim małym woreczku. W każdym razie to nie mój problem. Kupiliśmy go wczoraj w tym dziwnym sklepie. Od razu wydawał mi się podejrzany.
Było już grubo po zmroku. Skręciliśmy wtedy do ciemnej, ślepej uliczki. Po prawej stronie była brama do podwórka, na tyłach jakiegoś baru. Zaś po lewej schodki w dół i domknięte drzwi na ich końcu. W życiu bym się nie domyślił, że w takim miejscu ktoś mógł założyć sklep. Ale mniejsza już z tym. Otworzyła drzwi i jak zwykle, pewnym, szybkim krokiem wparowała do środka.
Z drewnianego sufitu oprócz pajęczyn zwisał kandelabr z palącymi się świecami. Pomieszczenie było również oświetlane przez lampę oliwną wiszącą na haku przymocowanym do ściany, obok drzwi do zaplecza. Po lewej od wejścia od razu zaczynała się długa, lakierowana lada, za którą stała dziewczyna paląca papierosa. Nosiła na sobie krwisto czerwoną, lekką koszulkę na ramiączkach. Włosy miała spięte u góry i przekłute dwoma cienkimi jak wykałaczki patykami. Jej oczy były skośne i przesadnie podkreślone tuszem do rzęs.
Wnętrze sklepiku wypełniały towary wszelakiej maści. Za plecami sprzedawczyni, na pułkach, poukładane były słoje z różnymi organami lub mniejszymi stworkami, przeróżne szkatułki, pudełeczka, fiolki, butelki, mikstury i tanktury. Na ścianach porozwieszano kukły, maski, różne części garderoby, worki, kukły, kukiełki, kijki, kije i miotły. Zaś pod nimi stały wiaderka, skrzynie, beczułki, tudzież inne urządzenia nieznanego mi pochodzenia. Do okrągłego kandelabru, na sznurkach podwieszono woreczki, wisiorki, paciorki oraz bibeloty z tego gatunku. Było tu dosłownie wszystko. Zapewne jeszcze wiele innych których nie zapamiętałem lub nie potrafiłem zidentyfikować. Nad blatem, z sufitu zwisał też kosz odwrócony do góry dnem, z którego wylatywały i krążyły w około świecące motyle, robaczki świętojańskie i tym podobne insekty. Pomyśleć, że wszystkie te rzeczy do czegoś służą. Do czegoś innego niż by się z pozoru wydawało.
Dziewczyna zza lady odłożyła papierosa, a potem chwyciła i schowała biegającego po blacie szczura. Od razu się uściskały i wycmoktały w policzki.
- Kopę lat, Well! – rzekła ta druga z radością, jak by ją rozsadzało od środka. – Co u ciebie?
- Elis! Prawie w ogóle się nie zmieniłaś. Ah, słuchaj! Spotkałam Freda i okazało się, że jest zaręczony z Meg…
Te kobiety momentami wyprowadzają mnie z równowagi. Zacząłem przyglądać się wystawionym przedmiotom. Moją uwagę przykuło małe urządzenie przypominające piecyk węglowy. Trzy podstawki podtrzymujące okrągłą kolumnę z metalu. Miało drzwiczki z kratkami, jednak nic pomiędzy nimi nie było widać. Zaprawdę, powiadam wam. Nigdy nie wierzcie pozorom. Z doświadczenia wiem, że mogło to być nawet urządzenie produkujące płomienie piekielne.
- Hej, ty! – nagle usłyszałem cichy, piskliwy głosik za plecami.
Odwróciłem się i zobaczyłem małe stworzonko. Ni to skrzat, ni to cholera wie co. Ludek miał na sobie oliwkowy kubraczek, ciemne spodenki, buciki zrobione z liścia, normalnego liścia i tycią czapeczkę. Miał też proporcjonalnie duży brzuszek i ostrą bródkę. Do nogi przymocowany był na klamrze łańcuszek, który ciągnął się po ladzie i znikał za nią. Pierw się trochę zdziwiłem, ale po chwili uświadomiłem sobie, że nie tylko takie rzeczy chodzą po tym świecie.
- Tak, do ciebie mówię!
- Do mnie? Coś się stało? Coś zepsułem?
- Można tak powiedzieć.
- Naprawdę? Najmocniej przepraszam.
- Przyniosłeś coś czego tu nie powinno być.
- Hm… co takiego?
- Siebie – odrzekł ponuro.
- Siebie? Nie, jesteś w błędzie. Ja, Siebie tutaj nie przyniosłem – zaprzeczyłem spoglądając na dwie kobiety, całkowicie pochłonięte rozmową.
- Aha. Rozumiem. Czyli to jej wina?
- Można tak powiedzieć.
Nastała chwila milczenia.
- Kim jesteś? – nie mogłem się powstrzymać.
- A co? Nie widać? – odpowiedział pełny oburzenia.
- Widać, ale… mam na myśli kim jesteś. Czyli za kogo się uważasz, no wiesz. – Musiałem jakoś wybrnąć z tego bagna. Mówią, że zrażanie do siebie rzadkich stworków przynosi pecha. Miejmy nadzieję, że nie jest taki rzadki jak się wydaje.
Zastanawiał się chwile pocierając strzelistą bródkę swoimi palcami bez paznokci. Właściwie nie można by tego nazwać palcami. Takie pięć szmacianych, ostro zakończonych końców. Chociaż wcale nie były ostre.
- Zadajesz głupie pytania człowieku. Jak możesz mnie nie poznać? Jestem skrzatem!
- Jasne, a ona to moja babcia. Aż tak niedoinformowany nie jestem.
- Widać, niewystarczająco.
- Skrzaty są większe od ciebie, noszą kapelusze i dużo skaczą. A ty nie.
- Jak to nie? Gdybyś widział mnie w akcji!
Pokręciłem głową w zrezygnowaniu.
- I pewnie jeszcze jesz jabłka, jak skrzaty?
- Oczywiście.
- Ha! Skrzaty wcale nie jedzą jabłek, bo są za małe.
- Ekhm… nie jesteś jednym, to nie wiesz!
Spojrzałem na niego wymownym uśmiechem, a ten tylko zadarł nosa. Znów przerwaliśmy na chwilę tą nader fascynującą konwersację. W sumie wydaje mi się, że wolę jednak debatować ze skrzatem samozwańcem, niż z tymi dwiema.
- Ona jest właścicielką sklepu?
- Nie, ona tylko czasami tutaj pracuje. Szefem jest jej ojciec. Niemiła osoba.
- A coś by się stało, gdyby przypadkiem zszedł teraz tutaj?
- Pewnie by się zdenerwował, a wtedy pa pa. Nie lubi kiedy zwykli ludzie tutaj przychodzą. Czasami Jim sprowadza tu swoje koleżanki i wtedy pan jest bardzo zły. Ale nie ma go w domu. Wyjechał i wróci za dwa tygodnie.
- Ależ ja nie jestem zwykłym człowiekiem. – stanowczo zaprzeczyłem.
- A wyrasta ci z głowy palma, albo czy masz trzecią rękę?
- Raczej nie. Ale to chyba nie świadczy o niezwykłości.
- Niby nie. Ale dlatego jesteś normalnym człowiekiem.
Jeżeli pan tego domu nie lubi normalnych ludzi, to sam musi być dziwny. Nie chciałem pytać czy coś z nim jest nie tak. Czy może wyrasta mu z głowy dodatkowa ręka?
- A gdzie wyjechał? – miałem przeczucie, że nie potraktuje tego pytania natrętnie.
- Nie wiem. Mówił, że musi coś załatwić. – to małe stworzonko naprawdę nie umiało kłamać.
W sumie co mnie to obchodzi gdzie pojechał jakiś obcy mi mężczyzna, którego imienia nawet nie znam. Po prostu zabijam czas bezsensownymi pytaniami.
- Rozumiem. A do czego jest ten łańcuszek? – Zmieniłem temat.
- Mnie się nie pytaj. To pan mi go założył. Nawet miła Elizabeth go nie zdejmuje.
- To smutne. I cały czas tu siedzisz?
- Niestety – pociągnął teatralnie nosem. – Może kiedyś Bamtuk będzie wolny.
- A więc tak się nazywasz? Miło poznać, jestem Kiaris. Kiaris Ray.
Wyciągnąłem palec w geście pojednawczym. Wtedy nagle, bez ostrzeżenia ten mały skrzat samozwaniec rzucił się na niego i ugryzł swoimi małymi kłami. Wrzasnąłem jak opętany i machnąłem palcem tak gwałtownie, że skrzat odleciał wyrywając łańcuszek.
- Coś ty zrobił! – krzyknęła chórkiem Elizabeth i Well.
- Papa mnie ugotuje w kotle jeżeli Boggart zniknie!
- Boggart?
- Spokojnie, jakoś go złapiemy – pocieszyła ją Well. – No zrób coś! Łap go!
I zaczęła się gonitwa za niewiarygodnie szybko uciekającym stworkiem. Co chwila, kiedy któreś z nas wpadało na stertę przedmiotów wybuchał piskliwym i drażniącym śmiechem. Szkoda, że nie zatrzymały go jakimś specjalnym sposobem. Oszczędziło by to mojego wysiłku, w końcu to jego wina. Wkrótce jednak go złapaliśmy i spowrotem uwięziliśmy łańcuszkiem. Tym razem jednak grubszym i trwalszym.
- Niedobry! Niedobry! Nie będzie papu przez dwa dni! – krzyczała Well na Boggarta i na mnie.
Miał zadowoloną minę. Co za intrygujące stworzenie. A raczej, irytujące.
- Maamo! Co ja teraz zrobię? – Elis się rozpłakała na widok zrujnowanego sklepu.
Stan pomieszczenia faktycznie pozostawiał wiele do życzenia. Praktycznie wszystko było pozrzucane, niektóre fiolki i słoiki nawet pozbijane.
- Pomożemy ci, nie martw się.
Well rzuciła w moją stronę złowrogie spojrzenie.
– Idiota. Nie wiesz jak wrednymi stworzeniami są Boggarty? A Bamtuk w dodatku myśli, że jest skrzatem. Sprzątaj! – wrzasnęła tak głośno, że automatycznie zabrałem się do pracy. Nawet nie chciało mi się z nią kłócić.
Po paru godzinach doprowadziliśmy, a raczej ja sam doprowadziłem pomieszczenie do względnego porządku, po za tym co zostało trwale uszkodzone oczywiście. Zdążyłem wszystko obmacać, obwąchać i dokładnie obejrzeć, naprawdę niektóre rzeczy były zadziwiające. Na przykład kostka, która postawiona nad kawałkiem metalu lewitowała, a pod odpowiednim kątem patrzenia zamieniała się w kulę.
Na szczęście nie musieliśmy pokrywać kosztów strat. I dostaliśmy ten głupi woreczek.
Trochę się denerwowałem, ponieważ to co mieliśmy razem dzisiaj zrobić to nie zabawa. Dobrze, że zgodziła się mi pomóc. Ale chociaż mogła by się nie spóźniać. Poszedłem do kuchni po coś do jedzenia. Przez taki stres człowiekowi wzmaga się głód. Wziąłem tylko dwa jabłka i banana. Coś na szybko, żeby być gotowym do natychmiastowego wyjścia. Siadłem na fotelu przed kominkiem i zacząłem jeść. Babcia spała na górze, więc pewnie nawet się nie zorientuje, że wszedłem. Ma prawdziwie twardy sen.
Well jest chyba moją najdroższą przyjaciółką. Tak się złożyło, że ojciec wyjechał i mnie tu zostawił. Już parę lat mieszkam z babcią. Co za życie, ale na szczęście jest ona. Well. Znamy się od… od zawsze. Odkąd pamiętam żyliśmy razem jak brat i siostra. Po za nią praktycznie z nikim się nie widuję. Za to ona na odwrót, zna pół miasta. Jej rodzice specjalnie się nią nie przejmują, dlatego głównie przesiaduje u mnie kiedy nie ma gdzie pójść. Chodzimy razem do szkoły i… i właściwie co tu opowiadać? Z czasem jednak się zmieniamy, jak wszystko z resztą. Przebiera chłopaków jak ciuchy i kiedy jakiś ją rzuci przychodzi do mnie się wyżalać. Ostatnio dużo czasu spędza w swoim gronie, dziwnych osób. Nie znam ich i nie chcę znać. Wystarczy mi grupka stałych bywalców klubu bibliotecznego. Nasze spotkania polegają głównie na przesiadywaniu w jednym pokoju i czytaniu książek. Kiedy jest cieplej wychodzimy na zewnątrz i czytamy na jakiś wzgórzach lub łąkach. Pewnego razu tylko, zamiast czytać ktoś przyniósł parę butelek wina i wszyscy się upili. Nigdy tego nie zapomnę. Wtedy pierwszy raz całowałem się z dziewczyną. Tak naprawdę duszę się w tym mieście. Chcę stąd uciec, jak najdalej. Szkoda tylko, że nie chce ze mną wyjechać. To będzie trudne rozstanie, ale obiecuję. Wrócę tu jeszcze!
Nagle z dachu dobiegł odgłos uderzenia w okno, jakby ktoś rzucił małym kamieniem.
- O wilku mowa – powiedziałem do siebie.
Pobiegłem schodami na piętro, wszedłem do mojego pokoju i otworzyłem okno. Za oknem był kawałek dachu, pokrytego płytkami ceramicznymi. Naprzeciwko okna, bezpośrednio obok domu rosła brzoza. Na jednej z większych gałęzi siedziała Well i czekała na mnie. Jak to miała w zwyczaju, ubrała się dosyć niepraktycznie. Ale cóż, jak by to nazwać, strój roboczy, ekskluzywny. Duże buty za kostkę z grubą podeszwą, obcisłe spodnie w paski, purpurowa spódniczka, czarna sukienka i skórzany, ciemny pół gorset mieniący się opalanym fioletem. Do tego rękawiczki bez palców i oczywiście kapelusz z szerokim rondem i szpiczastą główką zwisającą do tyłu. Do kapelusza miała wczepione duże pióro <ptak>. U pasa zwisała jej torebka wypchana różnymi, dziwnymi przedmiotami. Daj my na to szminka, albo kredka do oczu. Na szczęście nosiła je chyba tylko dla pokazu, bo nie korzystała z nich często. W lewej dłoni trzymała miotłę.
Zawsze dowiaduję się szybko o najnowszych krzykach mody. Fioletowe pomponiki, czerwone szaliki, czarne koszulki i kolorowe wzorki. To wszystko mnie irytuje, tak samo jak ci przyziemni ludzie. Czy oni nie mają innych problemów niż jak się dzisiaj ubrać, albo że partner, czy partnerka kogoś rzucili? Potem z kolei przychodzą pieniądze. W sumie nie mam na co narzekać. Ojciec sporo zostawił zanim wyjechał, no i do tego sam pracuję kiedy coś się trafi. Ale to, że ludzie mając pieniądze od razu wpadają w ten zły nawyk konsumpcji dóbr półkowych strasznie mnie wkurza. Ba! Nie mogę na to patrzeć. Szczególnie kiedy sam to robię.
Spojrzałem się na nią wymownie.
- Miała parę spraw do załatwienia, ale mam wszystko czego trzeba – tłumaczyła się arogancko.
- Myślałem, że już nie przyjdziesz.
Zeskoczyła z gałęzi na dach i weszła przez okno.
- Przepraszam za wczoraj – powiedziałem.
Uśmiechnęła się lekko.
- Chociaż posprzątałeś. Wszystko w porządku. W końcu nie wiedziałeś.
- Jakoś dręczy mnie poczucie winy – westchnąłem.
- Nie jest zła. A ja przepraszam, że krzyknęłam.
- Wybaczam ci – odwzajemniłem uśmiech.
Sprawdziłem jeszcze, czy babcia śpi. Był środek nocy, spała jak zabita.
- Pa, babciu – przymknąłem drzwi
Zeszliśmy na dół po schodach, wprost do wszechstronnego salonu z palącym się kominkiem i tykającym, zdobionym zegarem ściennym. Pomieszczenie oświetlały tylko płomienie i kilka świec na szafce. W kącie była mała biblioteczka mojego taty, chociaż teraz w sumie była moja. Przed kominkiem stała mała sofa i dwa najwygodniejsze fotele na świecie, a pomiędzy nimi niski stoliczek. Leżała na nim moja niedopita herbata i „Avalon”, fantastyka.
- O, co czytasz? – zapytała Well.
- Nic ciekawego. Szczerze, nie mam zamiaru nawet jej kończyć – odpowiedziałem.
- Taki mol książkowy jak ty nie chce czytać? Zadziwiające.
- Cóż, takie życie.
Podszedłem do drewnianej komody i z jednej z szuflad wyjąłem pistolet. Nie znam się na broni, kiedyś tylko tata dał mi parę razy strzelić do butelek z niego, ale nic po za tym. Trzymałem go przez chwilę w dłoniach i oglądałem. Czy będę musiał go kiedyś użyć? Niby to takie proste, nacisnąć spust i koniec. A jednak, odebranie komuś życia to jak coś, za co trzeba zapłacić tym samym. Mam nadzieję, że nie będę go musiał kiedykolwiek dotykać. W każdym razie trzeba przyznać, że wyglądał elegancko. Drewniany uchwyt i gruba, opływowa na krawędziach lufa. Czyli cała reszta. Zrobiono ją z jakiegoś stopu i pokryto srebrem i rzeźbionymi ozdobami o dziwnych kształtach. Pokrywały całą lufę, czyli całą resztę, po za uchwytem. Ważył swoje, co jeszcze nadawało mu pewnego charakteru.
- Co się tak przyglądasz?
Potrząsnąłem głową, jak bym się obudził z jakiegoś transu.
- Nic, tak po prostu. Mam nadzieję, że nie będę musiał go używać – skierowałem na nią wzrok.
- Też bym chciała, żebyś nie musiał, ale chyba dla czystego bezpieczeństwa, może się przydać w razie czego – stwierdziła smutno.
- Racja – potwierdziłem, chowając dużego gnata do wewnętrznej kieszeni. Jednak był za duży i wystawał, dlatego przełożyłem go do plecaka razem z całą resztą przyborów.
Zastanawiałem się, czy wziąć płaszcz, ale w końcu go zostawiłem.
- Jestem gotowy, możemy iść – rzekłem do przyglądającej się zegarowi ściennemu, Well.
- Popatrz, zatrzymał się.
- Hm. Dziwne, rano go przecież nakręcałem – podszedłem bliżej i go zdjąłem.
Był zdobiony złotymi ornamentami. Próbowałem go nakręcić jeszcze raz, ale nie działał.
- Coś jest nie tak – podsumowała.
- No to mamy kłopot – dodałem.
Już sobie wyobrażałem, że go otwieram i wybebeszam wszystkie jego koła zębate, gumki, druciki, płytki, patyczki i co on tam jeszcze ma w środku. Wtedy nagle zaczął działać.
- O! Co zrobiłeś?
- Nic, pomyślałem, że go demontuję – miałem zdziwioną minę.
- Magiku ty – roześmiała się.
Odwiesiłem go powrotem nad kominek, pomiędzy dwoma maskami z jakiś tropikalnych krajów. Tata przywiózł je jako pamiątki. Tak naprawdę w ogóle mi się nie podobają. Są brzydkie i straszne, wolał bym zdecydowanie widzieć tu obraz półnagiej kobiety. Ale wtedy babcia dostała by zawału i miał bym nie lada kłopot. Właściwie to już mam, bo nie powinienem bez słowa opuszczać domu na niewiadomo ile. Jednak wiem, że wytłumaczenie jej sytuacji nic by nie zmieniło. Prędzej czy później musiał bym uciec. W każdym razie na pewno da sobie sama radę. Zostawiłem jej wszystkie pieniądze po tacie, zabrałem tylko trochę grosza na pociąg i coś do jedzenia. Kiedy nastanie świt, moje życie odmieni się całkowicie. Będę innym człowiekiem.
Offline