Biblioteka Światów

...Herbaty

  • Nie jesteś zalogowany.
  • Polecamy: Moda

#1 2008-09-04 15:49:44

Herbatai_CzekoladaQQ

Administrator

9424942
Zarejestrowany: 2008-09-04
Posty: 30

Neuroshima



    Z oddali nadjeżdżał samochód, ogłaszając swoje przybycie jeszcze ledwo słyszalnym warczeniem silnika. Kawałek od drogi rosły masy wysokich, biało-zielonych kaktusów, wyglądających jak iglasty las ciernistych koron. Słońce tak mocno nagrzało asfalt autostrady, że można by z powodzeniem usmażyć na nim jajecznicę, boczek i jeszcze zagotować wodę na herbatę w rondelku z przykrywką. Było południe, lampa naszego układu planetarnego była w najwyższym możliwym punkcie na niebie. Cienie chowały się pod swoimi właścicielami szukając ochrony przed promieniami światła. Nieduży i wychudzony ryś galopował po żwirowatym piasku, goniąc uciekającą jaszczurkę. Był na prawdę zdesperowany i głodny. Skryła się w przydrożnych zaroślach, a ten próbował wyciągnąć ją pyskiem z krzaków. Popierdywanie starego silnika, zbliżającego się szybko pickupa, stawało się coraz lepiej słyszalne. Wielka mechaniczna bestia przejechała tuż obok, robiąc dużo rumoru i ratując przy tym jaszczurce życie, gdyż siejący terror wśród słabszych ryś, zwinął się ze strachu w kłębek, nie zauważając uciekającego w popłochu gada.
    Feliks siedział z łokciem wystającym przez okno, obserwując rzadko rozsiane po pustkowiu, przypominające kaktusy - drzewa Jozuego. W tle rozciągały się po całym horyzoncie majestatyczne góry Gabriela. Drzewa Jozuego, największe rośliny pustyni. W skutek promieniowania radioaktywnego i ekspozji bomb biologicznych stały się chyba większe niż przedtem, jak prawie wszystko z resztą. Nazwali je tak, jeszcze w IX w., mormońscy osadnicy, którzy przybyli na te tereny skądś tam, ponieważ kojarzyły im się z wzniesionymi ku niebu rękami, modlącego się jednego z ich szamanów, proroków czy jak to oni tam zwą. O dziwo, po ogólnej katastrofie, jako organizacja radzą sobie całkiem nieźle. Od tych mormonów sprzed wybuchu wojny różnią się jedną rzeczą - zabijają. Niestety, w dzisiejszych czasach każdy musi bronić swojego dobytku ryzykując tak samo życie swoje, jak i intruzów. Chociaż lepiej intruzów. Wierzyli w jakiegoś Boga. Kto by pomyślał? Może kiedyś to zdawało egzamin, ale teraz już wszyscy dobrze wiedzą, że jeżeli nawet ktoś taki jak Bóg istnieje, to pomaga prędzej molochowi niż nam. Tylko ci fanatycy chyba się jeszcze do końca nie wybudzili ze snu. Nastał koszmar, niestety. Teraz ulokowani są gdzieś w Salt Lake City. Podobno mają tam swój kościół-fortecę. Krążą też legendy, mówiące o archiwach z danymi na temat urodzeń i zgonów ludzi sprzed wojny na sto lat wstecz! Chyba kiedyś sam się tam wybiorę i poszukam czegoś na temat mojej rodziny.
    Niebo było bezchmurne, temperatura nawet jak na te pustynne okolice też była znośna. Przyjemny wiaterek skutecznie klimatyzował wnętrze auta przez co jazda zdawała się raczej wakacyjną wycieczką. Neil, który prowadził od paru ładnych godzin, okazywał już znaki znudzenia ciągłym trzymaniem rąk na kierownicy i prostowaniu ich co jakiś czas kiedy czuł, że mu drętwieją. Co chwila spoglądał w lewo, podziwiając malownicze połacie zielonych lasów jodeł i sosen, przeplatanych topolami i wierzbami.
    Aż dziw, że takie miejsca zachowały się po wojnie. W prawdzie jesteśmy na południu, paręset kilometrów dalej neodżungla pochłania wszystko co stoi na jej drodze w głąb gąszczu niezbadanych roślin. Jeżeli one są w stanie tu przetrwać, to czemu tutaj miało by być inaczej? Koniec końców, wydaje się to bardzo nieprawdopodobne.
    Nagle usłyszał odgłos szarpnięcia z drugiej strony. Odwrócił głowę i zobaczył jak pasażer wychyla się niebezpiecznie na zewnątrz.
    - Co... co pan robi? Jedziemy ze sto na godzinę, niech pan się schowa! - podniósł głos, próbując przekrzyczeć warkot silnika.
    - Spokojnie, panuję nad sytuacją - odpowiedział pewnie Feliks i jak by zły los podsłuchał, ręka ześlizgnęła mu się z dachu, ale w ostatniej chwili uchwycił się mocno lusterka.
Westchnął z ulgą.
    - Uważaj bo wypadniesz - puścił lekko pedał gazu. Dopiero po chwili zorientował się, że użył zwrotu w drugiej osobie do tego tajemniczego, starszego mężczyzny.
    Właściwie kim on był? Przykleił się do mnie taki dziwak i jeszcze odwala jakieś głupoty w moim samochodzie. Nie będę już wspominał, o tym, że wygląda jak by przed chwilą z wyszedł z ocalałej garderoby jakiegoś starego teatru, ale to co zrobił w New Kanarraville przekroczyło wszelkie granice.
    - Co pan w ogóle kombinuje? - poprawił się pytając.
    - Próbuję - usiłując ponownie wdrapać się na dach samochodu. - Próbuję zgonić tego bydlaka z naszego wozu! - krzyknął głośniej kiedy nagle dało się usłyszeć gwałtowny ruch i pacnięcie czymś twardym o aluminium nad głową Neila. Zastanawiał się chwilę, po czym postawił nogę na kierownicy by ją przytrzymać i sam też wychylił się na górę.
    Na dachu siedziało sobie spokojnie zwierzę, będące najprawdopodobniej psem lub kojotem. Jego szaro-biała, brudna sierść odwiewała w tył. Był zupełnie spokojny, jak gdyby w ogóle sobie nic nie robił z dwóch ludzi, jednego gapiącego się na niego otępiałym wzrokiem, a drugiego próbującego dosięgnąć go swoimi rękami. Odwrócił łeb w stronę Neila, popatrzył chwilę, mrugnął lewym okiem jak by chciał go uspokoić, i znów wrócił do pierwotnej pozycji, patrząc przed siebie i pogrążając się w kontemplacji na temat siły wiatru dwa metry nad ziemią. Kierowca wrócił na chwilę do kokpitu by zaraz pojawić się spowrotem z urwanym, drewnianym i groźnie wyglądającym trzonem od miotły. Kojot, czy to pies był, spojrzał się znów ze stoickim spokojem na agresora wyciągającego kij w jego stronę, jak by chciał go spławić. Niestety, siła woli napastnika była nieugięta.
    - Przestań, przecież nie zeskoczy w trakcie jazdy! - protestował Feliks wymachując ręką.
    Jednak Neil nie słyszał, albo nie zwaracał uwagi na to co mówi towarzysz. Z wyrazem twarzy szaleńca wyciągał narzędzie w stronę pasażera na gapę, ale noga, którą przytrzymywał kierownicę wyślizgnęła mu się i samochód gwałtownie wmanewrował w lewo, a potem w prawo, rzucając na boki wszystkimi pasażerami.           Omal nie pospadali.
    Chociaż autostrada była szeroka, niefortunnie mobil skręcał bardziej w prawo, akurat w tą stronę, na której tam gdzie kończył się asfalt, ziemia zapadała się lekko w dół, tworząc mały, przydrożny rów, zabójczy dla pędzącego z taką prędkością pojazdu.
    Pilot próbował w spazmatycznych przechyłach wozu to na ja jedną, to na drugą burtę, wymacać skórzanym butem kierownicę. Zwierze na dachu balansowało, czasami zjeżdżając niebezpiecznie blisko w pobliże jednej z krawędzi, a potem znów będąc ciągniętym w przeciwną stronę. W pewnym momencie tak mocno szarpnęło Feliksem, że puścił chwyt obu rąk i poleciał plecami w dół, tak, że włosy prawie dosięgały sunącego poniżej, kamienistego rowu. Ledwo się utrzymywał na zgiętych kończynach, opartych o drzwi.
    Żeby tylko się nie otworzyły.
    Tym czasem Neil wyrzucił zawadzający mu jedynie w trzymaniu równowagi kijek i spróbował wejść spowrotem na siedzenie kierowcy, ale akurat tak mocno zarzuciło automobilem w drugą stronę, że zaczął jednym kołem jechać już w śmiertelnie zabójczym, pobocznym dole, a on wbił się brzuchem prosto w krawędź dachu. Tchną chyba samym duchem.
    Feliks, który był aktualnie w najgorszej sytuacji, doznawał nieprzyjemnych turbulencji. Chociaż starał się podnosić wyżej głowę, zdarzało się, że zarył nią silnie w glebę.
    - Aua! - wrzasnął podczas kolejnego rycia łbem po piachu. - Jasna cholera!
    Starał się nie wpadać w panikę. Zamiast bezsensownych prób szurania palcami po aluminiowym kadłubie, postanowił złapać się jedną ręką uchwytu w zamku do drzwi, na szczęście skutecznie, a potem użyczyć pomocy dobrodziejskiego lusterka, już po raz drugi, zadłużając się u niego do końca życia.
Neil mimo tego, że na chwilę zamroczyło mu wizję, nie wypadł z pędzącej maszyny. W ostatniej chwili udało mu się przytrzymać stery, za nim jeszcze bardziej zjechali z ulicy, po czym wrócił pospiesznie do kabiny, opanował sytuację wracając na prawidłowy tor jazdy i wcisnął hamulec. Całym samochodem tak rzuciło do przodu, że kojot, lub pies, przeleciał tuż nad maską i spadł na drogę koziołkując jeszcze parę metrów, a Feliks omal nie wypluł z siebie wnętrzności kiedy naciął się bokiem na ramy drzwi.
Neil wypadł z auta i stanowczym krokiem szybko podszedł do skulonego kojotopsa. Przez dłuższą chwilę stał nad nim marszcząc brwi.
    - Głupi byłem, że cię nakarmiłem - stwierdził z wyrzutem do leżącego cicho na ziemi niespodziewanego pasażera. - Ciesz się, że towar z przyczepy nie wypadł przez ciebie! - krzyknął wyraźnie rozdrażniony.
    - Widać polubił nas. Miły zwierzak - powiedział Feliks, który właśnie podchodził trzymając się za prawy bok. - Mogłeś tak ostro nie hamować.
    - Na pewno nie zabierzemy go ze sobą - uprzedził domniemane pytanie towarzysza. - Nie lubię zwierząt, a szczególnie psów. Z resztą po co nam on? Kolejna gęba do wyżywienia.
    - Nam? - zaśmiał się. - Jeżeli go niech chcesz to nie bierz. Ale - wyprostował się, a potem spojrzał z góry na zwierzę. - Ja go zabiorę ze sobą.
    - Przepraszam bardzo! Ale to jest mój samochód - powiedział kładąc nacisk na "mój". - I nie zgadzam się na dodatkowego pasażera.
    - Czemu? - zapytał naiwnie Feliks.
    - Jeszcze się zwali na przyczepę i co będzie?
    - Posprzątam.
    - Zasmrodzi mi wóz.
    Kojotopies wodził tylko wzrokiem od jednego, do drugiego mówcy.
    - Przesadzasz - machnął ręką i schylił się nad lekko przestraszonym... - Właściwie to czym on jest?
    Wygląda na kojota, ale psa też przypomina. Nie znam się na tym. - podrapał się po bródce jak to miał w zwyczaju, kiedy się nad czymś głęboko zastanawiał.
    - Ja też, ale nie obchodzi mnie to - zignorował właściciel mobila. - Tylko sobie nie myśl...
    Feliks już prowadził czworonoga na przyczepę. Neil od razu podążył za nimi.
    - Powiedziałem, że nie ma mowy! - krzyknął jak jakaś stara zrzęda, wymachując przy tym rękami.
Zwierzak wskoczył na platformę jednym susem, ciesząc mordkę i śliniąc się przy tym obficie.
    - Odjeżdżamy. Nie będzie przeszkadzał - powiedział stanowczo zamykając klapę. Zostawimy go na miejscu.
    Pasażer, teraz już w połowie legalny, wygodnie ułożył się na płytach zajmujących cały tył, zostawiając na nich dużo sierści.
    - Widzisz!? - wrzasnął histerycznie. - Przecież to nie nasze! A jeżeli obniżą zapłatę?
    - Są przykryte siatką, nic im się nie stanie.
    Neil westchnął ze zrezygnowaniem. Nie było sensu się kłócić z tym starym prykiem. Obaj wsiedli do środka. Burknął tylko coś pod nosem kiedy odpalał silnik stykając ze sobą dwa urwane kabelki.
Odjechali w dal siną. Może to jednak złe określenie? Odjechali więc, w dal spaloną i odległą.

                                                                               * * *                             

    Słońce nad pustynią Mahove powoli schodziło ze swojej szczytowej pozycji kierując się ku zachodowi. Drzewa Jozuego rzucały coraz dłuższy cień. Prorok padał na kolana w modłach. Zaczął wiać wiatr od południa, prosto na jadący krętą autostradą wzdłuż obszarów zalesionych, samochód, utrudniając pracę silnikowi, który był już i tak w podeszłym wieku. Właściwie, ktoś mógł by powiedzieć, że nadaje się tylko na złom. Nie dość, że pod przednią klapą wizualnie sprawia wrażenie jak by miał więcej lat niż droga, po której jedzie, to jeszcze wydaje z siebie dziwne dźwięki świadczące o zbliżającym się kresie jego żywota. Jednak w dzisiejszych czasach wszystko co ma napęd na cztery koła i ujedzie wystarczająco daleko, by dotrzeć jak najbliżej celu jest warte sporo gambli. A za tego Neil akurat nic nie płacił. Chociaż silnik nie był w najlepszym stanie, kadłub auta prezentował się całkiem nieźle. Farba zeszła tylko w kilku miejscach, a warstwa lakieru tam gdzie była, wyglądała na niemal nienaruszoną. Był to jeden z niewielu pojazdów, które miały jeszcze kolorowe wzory na masce nie pochodzące z krwiobiegu jakiejś istoty.
    W powietrzu rozchodził się coraz silniejszy zapach lasu. Dodatkowo powietrze w tej okolicy było bardzo czyste, a w połączeniu z intensywnym zapachem drzew i innych roślin był czymś niespotykanym. Podróżni cały czas zaciągali się tym powietrzem, które chyba samo można przeliczyć na gamble.
    - To tutaj - stwierdził Feliks.
    - Mam pewne obawy co do tego miejsca - powiedział Neil ze zmieszaniem. - Jeżeli te rośliny jeszcze się utrzymały, to znaczy, że muszą być skażone. A jeżeli są skażone, to na pewno nie są przyjazne.
    - Nie czujesz tego zapachu? To raj na ziemi. Nie wyczuwam żadnego skażenia - zapewniał go. - Wiesz gdzie mamy skręcić?
    Kierowca otworzył schowek i wyciągnął jakiś papier. Ów papier okazał się starą mapą, jeszcze sprzed wojny. Była sklejona taśmą klejącą w połowie, w zagięciach i na krawędziach, wszędzie była porwana i podziurawiona. Ale wyczytać z niej dało się jeszcze wszystko. Niestety, mapa była nieaktualna. Rozłożył ją na kolanach, łokciem przytrzymując kierownicę.
    - Według mapy przecznica powinna znajdować się niedaleko. Gdzieś tam - wskazał palcem przed siebie. - Za tamtym zakrętem.
    Podał stary dokument kartograficzny pasażerowi, a ten włożył go spowrotem do schowka.
    - Miasteczko jest na obrzeżach, piętnaście mil stąd, więc będziemy musieli się do niego przedostać przez las. Chyba, że pojedziemy wzdłuż, na około?
    - Nie interesuje cię co kryje się między tymi drzewami? - zapytał z uśmiechem Feliks.
    Neil zmierzył wzrokiem, z pozoru przyjazne, ale budzące w nim wewnętrzne instynkty zalesienie. W sumie czemu nie? Te rośliny nie wyglądają na skażone, może faktycznie pokonały siłę promieniowania? - pomyślał. -      Po za tym to nie lada okazja zobaczyć naturalną florę z książek i opowieści. Nie lada okazja.
    - Tak czy siak będziemy musieli tam zanocować, bo nie zdążymy dotrzeć do celu przed zmrokiem - oznajmił po podjęciu decyzji.
    - Mi to nie przeszkadza. Gwieździsta noc na łonie natury to jest dopiero przeżycie - powiedział Feliks kładąc ręce pod głowę i wciągając głęboko do płuc najświeższe powietrze na ziemi. - Z resztą zobaczysz, ile ciekawych rzeczy może cię spotkać właśnie w taką noc.
    - Co na przykład?
    - Hm... - mentor dumał przez chwilę. - Zmutowane kleszcze - odpowiedział żartobliwie.
    Neil buchnął śmiechem.
    - Albo bardzo głęboki sen. W takich miejscach śni się jak Śpiąca Królewna.
    - Kto taki?
    - Śpiąca Królewna. Wiecznie niewyspana księżniczka, która daje całusa księciu zaklętemu w ropuchę, a potem biorą ślub i żyją długo oraz szczęśliwie. Przynajmniej tak głosi legenda.
    - Skąd pan zna takie bajki?
    - Było się tu i tam - oznajmił. - Słyszało się to i tamto - po chwili dodał. - A to z kleszczami to całkiem prawdopodobne! - obaj się roześmiali.
Minęli monstrualny kaktus z przygotowującymi się do zakwitnięcia tej nocy kwiatami.
Po dłuższym milczeniu obieżyświat ponownie się odezwał.
    - Coś cię jeszcze gryzie, jak widzę.
    - Chodzi o... - obejrzał się do tyłu. - Chodzi o te płyty. Do czego mogą służyć? Po co komu taki balast? Mają tam jakieś laboratorium, czy może budują baterie słoneczne? - teoretyzował.
    - Dowiemy się na miejscu - szybko urwał temat.
    - Mam nadzieję - powiedział cicho do siebie, tak żeby tamten nie słyszał.
    W końcu znaleźli właściwy zakręt w lewo. Zjechali z międzystanowej numer piętnaście na nieoznakowaną, wyjeżdżoną dróżkę. Droga już nie była tak królewsko wygładzona. Pickup co chwila najeżdżał na jakiś kamień, albo wjeżdżał w dołek, aż podrzucało wszystkimi pasażerami do góry. W miarę zbliżania się do ściany lasu, odczuwali przygniatającą potęgę monumentalnego dzieła natury. Już wcześniej teren był porośnięty różnymi roślinami, a i gęstniały wyrastające z ziemi rosnące drzewka, jak gdyby była to ostatnia ostoja starego świata, która dotąd niezdobyta, z defensywy przechodzi w ofensywę, pochłaniając zniszczoną pustynię i wylewając na nią życie. Czuli się jak by wjeżdżali do pałacu matki natury.
Na dzień dobry powitała ich tabliczka z dużym, lekko zatartym napisem: "Park Narodowy Zion". Do o koła nie było widać żadnych skutków promieniowania. Wszystko wydawało się nienaruszone, w idealnym stanie, dokładnie tak jak przed wojną. Im bardziej oddalali się od tabliczki, tym silniejsze rosło w Neilu zaniepokojenie.
    Coś w tych zaroślach było nie tak. Ale mieliśmy pracę do zrobienia. Jednak do dziś nie zapomnę tego mistycznego miejsca. Najciekawsze jest to, że nikt kogo się spytałem nie wiedział o istnieniu tej magicznej krainy. - wspominał długo później, kiedy Darwi wchodziła do jego pokoju.
    - Co robisz? - zapytała z dziecinną ciekawością, zaglądając mu przez ramię.
    Błyskawicznie zamknął zeszycik.
    - Budzę uśpioną magię - odpowiedział, po czym uśmiechnął się sam do siebie.
    Przez jakiś czas dróżka manewrowała wśród drzew. Przejeżdżali przez bramę zamku, aż w końcu ich oczom ukazał się dziedziniec. Dróżka wybrnęła z lasu i płynęła sobie wzdłuż południowego stoku. Oglądali monumentalne ściany płaskowyżu po drugiej stronie doliny, wznoszące się w górę na wiele setek metrów. W dole meandrowała pośród koron szerokich, liściastych drzew mała rzeczka, albo raczej potok.
Dolinę wypełniała niezbadana dżungla, nad którą latały pojedyncze ptaki. Odgłos ich skrzeków i pisków wzmógł się kiedy z góry nadleciał skrzydlaty pan przestworzy. Olbrzym zanurkował w dół z niesamowitą prędkością. Porwał jednego małego, a cała reszta porozlatywała się we wszystkie strony. Echo urwanego w połowie pisku ofiary, skrzeku przestraszonych stworzeń i donośnego okrzyku drapieżnika odbiło się od skalistego klifu i rozeszło po całej okolicy. Skrzydlaty potwór odleciał z upolowaną zdobyczą do swojej siedziby, gdzieś wysoko na pułkach skalnych.
    To wszystko to tylko natura. Ale czy przypadkiem nie została zakłócona? Czy tak powinno być? W końcu prawo dżungli głosi: Tylko najsilniejsi przetrwają. W rzeczywistości świat zwierząt nie różni się niczym od naszego - teraz też musimy walczyć o przetrwanie, każdego dnia. Codziennie trzeba się martwić o jedzenie i lekarstwa. Czasami nawet o własne życie, gdyż niektórzy zamiast samemu poszukać wolnego miejsca, wolą odebrać go komuś. Codziennie musimy się zmagać z chorobami, które powoli wyniszczają nasze ciała. Wszędzie może nas spotkać nieszczęście. Moloch mozolnie nadciągający z północy. Piasek w klepsydrze przesypuje się powoli do dolnej komory. To tylko kwestia czasu, zanim zostaniemy pochłonięci przez bezlitosne maszyny, albo pogrzebani w piasku, a ci głupcy nie zdają sobie sprawy z tego, że tylko przyspieszają ten proces. Bezprawie i anarchia, to jest właśnie to co kształtuje nasz świat. Kiedyś może było inaczej, ale obecnie ulic nie patroluje policja, nikt nie boi się konsekwencji. Każdego dnia ktoś zostaje brutalnie zabity przez innego człowieka, bo posiadał zbyt wiele, albo po prostu się naraził jakąś błahostką. Postawił wszystko na jedną kartę i przegrał. Ludzie są jak zwierzęta, których instynkt przetrwania pcha ich do najokrutniejszych działań, nawet przeciw swoim pobratymcom. Nic, tylko strzelić sobie w łeb. Jak nie nie oni, to moloch.
    Na szczęście jest chyba w nas jakiś element wspólnoty, który sprawia, że ludzie łączą się i współpracują. Za każdym razem kiedy ci z Posterunku porządnie dokopią Molochowi, w Vegas wszystkie bary i puby są oblegane przez świętujących mieszkańców, w Detroit urządzają kolejne, wielkie wyścigi, a w Nowojorskich faktoriach uruchamiają nowe taśmy produkcyjne. Jednak po za takimi momentami, wydaje mi się, że świat stoczył się już na samo dno i stoimy tylko na drodze wielkim wiertłom Molocha, które chcą przekopać się do samego jądra ziemi. Czy cokolwiek ma jeszcze sens?
    Wysoko, na krawędzi płaskowyżu widniała niewyraźna, humanoidalna sylwetka. Ktoś obserwował pojazd jadący po drugiej stronie doliny. Również w oczach wielkiego, skrzydlatego władcy niebios nad doliną, odbijał się ten sam obraz. Postać po chwili uciekła, znikając z pola widzenia.

                                                                               * * *                             

    Zbliżał się koniec dnia. Słońce dotykało już horyzontu, rzucając na niebo smugi najróżniejszych odcieni barw, poczynając od ciepłej, krokusowej żółci, kończąc na łagodnej czerwieni, dopełnionej fiołkowym, szlachetnym fioletem, zlewającego się miejscami w akwarelową róż. Chmury odbijały łagodną czerwienią, podkreślającą ich opływowe kształty i nierealną trójwymiarowość. Na cały świat padało przytłumione światło, powoli zasypiającej gwiazdy. Drzewa, skały i rośliny pozostawiały za sobą wydłużające się cienie, tak jak by one też chyliły się ku snowi. Dolina była częściowo przykryta przez kołdrę cienia wysokich, południowo-zachodnich wzgórz i wzniesień, których kontury zarysowywały jedynie kształt głębokiej i mrocznej czerni na pejzażu spływającego pod łuk widnokręgu Heliosa.
    Pan nieboskłonu spojrzał na zasypiający wszechświat i sam też ułożył się wygodnie do spoczynku. Nigdy nie zamykał swoich ślepi, chociaż mieszkał w tak niedostępnym miejscu ponieważ nadchodziła noc, czas koszmarów i okropieństw, czas, w którym najgorsze i najobrzydliwsze stwory wychodzą ze swoich nor, czas zakrycia zewnętrznych iluzji i ujawnienia wewnętrznej, prawdziwej historii.

                                                                               * * *                             

    Postanowili zatrzymać się na środku rozległej łąki, po środku której, na wzniesieniu, wyrastało z ziemi drzewo o olbrzymiej koronie liści. Nie przejmując się z prawami ochrony zieleni i zagrożonych gatunków roślin, przejechali pickupem wskroś łąki, parkując koło monumentalnego drzewa.
Nastał zmierzch. Księżyc w swojej pełnej okazałości wisiał na niebie i ogarniał nikłym światłem całą nocną ciemność.
    Do o koła intensywnie rozbrzmiewała donośna muzyka setek, a może i tysięcy świerszczy. Położyli się pod grubym pniem, którego fragmenty korzenia wypływały miejscami, niczym potok górski z jaskini, zaraz chowając się znów w głębi ziemi.
Feliks westchnął głośno, prezentując wybiurczo swój zachwyt dziełami natury.
    - Popatrz! Ile gwiazd - powiedział, wodząc palcem po niebie. - Na szczęście ich nie zbombardowali.
    - taa... - kierowca burknął w odpowiedzi.
    Chociaż myślał, że nie jest tchórzem, Neil w rzeczywistości nim był i tylko sam przed sobą grał twardego. Te lasy i tajemnicza aura mroku bijąca z ich wnętrza hipnotyzowała go ciekawością, ale też powodowała dreszcze. Cały czas miał obawy, że coś z nich wyjdzie i ich napadnie podczas snu. Tak na prawdę, te obawy były słuszne. Nic nigdy nie wiadomo. To miejsce wzbudzało w nim strach. Jednak bał się przed samym sobą to okazać, a po za tym nie chciał już męczyć towrzysza narzekaniami.
    Leżeli tak z pod pniem, na trawie. Jeden bez przerwy wpatrując się w tajemniczą gęstwinę drzew, a drugi podziwiając uroki, niemal bezchmurnego nieba. A gdzie zapodział się kojotopies?
    Biega gdzieś, na skraju lasu, a może już zaginął?
    - Według gwiazd można wyznaczyć miejsce w jakim się znajdujemy na ziemi - tłumaczył Feliks. - Tam widać Wielką Niedźwiedzicę - rysował palcem po niebie. - Dalej jest Mała Niedźwiedzica, a tuż obok otacza ją ogonem Smok.
    - Nie widzę.
    - Przypatrz się, wyobraź sobie. Te większe gwiazdy z reguły wyznaczają kształt gwiazdozbiorów.
    - Wydaje mi się, że widzę tego Smoka. Ale jakoś specjalnie nie przypomina smoków, jakie widziałem.
    - A czegoś ty się spodziewał? - nauczyciel parsknął. - To są tylko kropki, które ktoś kto umiał obserwować połączył liniami w kształty i nazwał je tak jak mu się kojarzą. Właściwie cała magia gwiazd tkwi w tym, że możemy sobie jedynie wyobrażać czym w rzeczywistości są.
    Wysoko na niebie ponad ciemnym lasem i wielkim drzewem na zielonym wzgórzu, gdzieś poniżej Smoka, oplatającego swoim długim ogonem Małą Niedźwiedzicę, kosmiczny Herkules usilnie próbował dosięgnąć próżniowej Lutni, by zagrać na niej do tańca gwiezdnemu Łabędziowi, w ogóle nie przypominającego łabędzia.    Ktoś musiał mieć na prawdę wybujałą wyobraźnię, żeby go tak nazwać.
    - Kiedyś spędziłem parę nocy w starym obserwatorium astronomicznym - opowiadał Feliks. - Mieszkali tam fascynaci gwiazd, astronomowie, wróże nawet. Wszyscy połączeni jedną pasją, gwiazdami. Całymi dniami gapili się przez obiektyw teleskomu, czy jak to się tam nazywało i uważnie obserwowali każdą planetę, każdą galaktykę. Z bliska wyglądają jeszcze bardziej pociągająco.
    - Wiesz, że to co teraz widzisz tam w górze zdarzyło się miliony lat temu? - kontynuował. - Zanim światło przemierzy kosmos i trafi do nas mija długi czas. Niewyobrażalnie długi.
    Mały świerszcz zaśpiwał bardzo głośno, tuż pomiędzy dwoma leżącymi olbrzymami.
    - To w sumie całkiem fascynujące. Ciekawe czy gdzieś tam jest planeta taka jak nasza paredziesiąt lat temu? - Neil podzielił się swoimi domysłami.
    - Kto wie?
    - Chciał bym kiedyś tam polecieć. - marzył.
    - Zburzysz tajemniczą aurę gwiazd, nie bedą już tak intrygujące jak wcześniej.
    Neil nie tyle fascynował się gwiazdozbiorami, co cieszył się samym faktem leżenia pod wielkim drzewem w miejscu otoczonym przez ogromny las zdrowej zieleni. Było to chyba jego najciekawsze przeżycie, jakie dotąd go mogło spotkać. Intrygowały go niezbadane światy i uniwersa. Chciał je wszystkie poznać i zdobyć, być pionierem. Pragnął zobaczyć świat lepszy niż ten, w którym żyje.
    Niebo zdawało się być tak odległe, a za razem tak bliskie, że mógł wyciągnąć rękę i złapać nawet największą Strzałę we wszechświecie. Kosmos pochłaniał go swoim ogromem, gigantycznymi rozmiarami i bezdennością, wśród której dryfują nieznanej mu liczby świetliste okręty. Jednak z każdą chwilą czuł je coraz bardziej, jak okręty zamieniają się w majestatyczne galaktyki, powite mleczną wstęgą oraz pojedyncze małe akasze, tętniące życiem. Północ, południe, wschód i zachód zlały się w jedno i straciły jakiekolwiek znaczenie przed nieskończonością przestrzeni. Otaczało go tyle tajemnic, wielkich i malutkich. Zdawało mu się, że słyszy jak wołają go swoim uwodzicielskim głosem by przyszedł i je odkrył, obnażył przed swoim nagim umysłem, by oba ciała mogły połączyć się w jedno.
    Ta chwila była jedna i jedyna, chwytał ją. Chwytał też gwiazdy w swoim umyśle.
<-- Tutaj powinno być coś jeszcze, ale nie chciało mi się pisać ;p
    - Zimno się robi - oznajmił Neil, kuląc się w sobie.
    I faktycznie robiło się chłodno. W końcu nadeszła noc. Noc zjaw, mamrotów i cudów. Nadeszła noc w oazie po środku jałowej pustyni.
    - Racja - odpowiedział. - Może masz coś do przykrycia się w aucie?
    - Chyba raczej nie... Gdzie w ogóle jest ten pies, czy kojot, czy co to jest?
    - Nie wiem, niedługo zapewne wróci. Biega gdzieś, jak to psy i kojoty mają w zwyczaju. Czyżbyś zaczął się nim interesować?
    - Po prostu jestem ciekawy - potraktował Feliksa chłodnym wzrokiem. - Żebyśmy tylko nie musieli czekać na niego z rana zanim odjedziemy.
    - Spokojna głowa - zapewnił. - powinien zaraz wrócić.
    Po chwili dodał.
    - Może prześpimy się w samochodzie? Będzie nam cieplej.
    Neil pozbierał się i wstał, a potem rzucił ostatnie spojrzenie w stronę gwiazd. Świeciły coraz mocniej i nawoływały go uwodzicielsko jak morskie syreny, wabiły swym urokiem niczym leśne rusałki.
    Obaj udali się do samochodu i tam rozłożyli na siedzeniach. Nie było tak wygodnie jak na miękkiej trawie, ale kumulując, to miejsce było bardziej komfortowe ze względu na w miarę optymalną i ustabilizowaną temperaturę.
    - Czy gwiazdy spełniają życzenia? - zapytał nieśmiało uczeń.
    - Oczywiście - odpowiedział mu nauczyciel.
    - Jasne! - wypalił z nutą zwątpienia. - Dobranoc.
    - Dobrej nocy.
    Wreszcie zasnęli. Na wzgórzu i wszedzie do okoła panował mrok, jedynie w brudnych, przedniej i tylniej szybie auta odbijał się wzrok strażnika nocy - księżyca.
    Jeżeli ktoś był by w pobliżu, zaskoczyło by go pewnie pojawienie się na masce czarnego cienia. Coś nagle wskoczyło na czterokołowca, i gdyby nawet ktoś próbował rozpoznać cóż to jest za stworzenie, nie udało by się mu choćby wytęrzał najsilniej wzrok, bowiem kształtem ów nieznane dziwadło niczego znanego nie przypominało. Mierzyło mniej więcej tyle co krasnoludek, czyli porównywalnie do wzrostu małki średniej. Jednak jak na małpke lub krasnoludka miało zbyt pokraczną budowę, gdyż ta wielka głowa z pięcioma odstającymi jak korona uszami, mniemając, nie zgadzała się z opisem żadnego zwierzęcia. Własciwie, to było zbyt ciemno, żeby tak mniemać. Jednak tyle obserwator mógł by stwierdzić, gdyby tam był, ale że nikogo nie było, przybysz pozostał niedostrzeżony.

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi

[ Generated in 0.081 seconds, 10 queries executed ]


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.wszif.pun.pl www.cafeots.pun.pl www.assaultcube.pun.pl www.silentassassins.pun.pl www.filmy3gp.pun.pl